Pavlo Luhovyi
Sztuka upadania


mikrozamówienie #02 | 5 czerwca 2020

Pavlo Luhovyi – prawie absolwent dziennikarstwa, wieczny stażysta na śmieciówce i piszący z błędami freelance copywriter od kilku ładnych lat zaangażowany w działania teatralne Strefy WolnoSłowej. Usiłuje mówić głosem tych pokrzywdzonych przez nadwiślańskie realia pracy Ukraińców, którzy do Polski przyjechali budować, składać w trybie dwuzmianowym, zbierać i siać, podawać, sprzątać, rozstawiać na półkach czy nabijać na kasie, a nie tylko kodować, pisać monografie z antropologii kulturowej bądź tworzyć tabele przestawne w Excelu. Pokrzywdzeni Ukraińcy jednak nie są specjalnie zainteresowani jego pełnomocnictwem. Kocha Łotwę (bez wzajemności) i polskie kroniki policyjne z lat 90. ubiegłego wieku. Po każdym niepokojącym newsie o wzmożonej prawicowej nagonce na mniejszości, demokrację czy pracowników w trybie natychmiastowym emigruje na szparagi do Niemiec (mentalnie). Potem mu przechodzi. Zdaniem urzędu ds. cudzoziemców wciąż nie udowodnił, że ma podstawy do legalnego pobytu na terytorium RP w okresie dłuższym niż 3 miesiące. Polską rzeczywistość obserwuje z wysokości roweru szosowego.

Praca powstała jako część cyklu „mikrozamówienia” realizowanego przez Jasną 10: Warszawską Świetlicę Krytyki Politycznej w ramach programu „Centrum Jasna” finansowanego ze środków Miasta Stołecznego Warszawy.

Kurator: Wojtek Zrałek-Kossakowski

Sztuka upadania [ZOBACZ JAK]

„Co jest najwspanialszą rzeczą pod słońcem? Całe multum wspaniałych rzeczy we wspaniałym opakowaniu” – laska z reklamy Spotify Premium przeciąga samogłoski, prawdopodobnie kazano jej sprawić, by odsłuchiwanie reklam gdy się nie płaci za wersję premium było jeszcze bardziej męczące. Jeżeli tak nie było to przepraszam, nigdy nie byłem dobry w słuchaniu, molestuję jedną i tę samą playlistę od roku. Multum. Wspaniałych. Rzeczy.  I jeszcze w opakowaniach. Popakowane w lśniące folie, plastiki, torby, nie wiem, ociekające tłuszczem zamierzonego bezwstydnego konsumeryzmu. Czy dwa razy większe od samej „wspaniałej rzeczy” opakowanie (wiadomo, koszt dużego pudła jest niższy niż tego w sam raz) jest równie wspaniałe czy już się nie nadaje? A multum rzeczy bez opakowania wciąż zasługuje na miano najwspanialszej rzeczy pod słońcem? Pod słońcem, pod księżycem, równomiernie zapadając w horyzoncie zdarzeń najbliższej czarnej dziury.

Najwspanialsze rzeczy pod słońcem, we wspaniałych opakowaniach bądź bez, w horyzoncie zdarzeń najbliższej czarnej dziury będą się kurczyć, zanikać, względnie zapadać , czego akurat nie zobaczymy, bo:

  • najbliższa czarna dziura jest w odległości iluś tam milionów lat świetlnych, a więc eksperyment z rzucaniem najwspanialszych rzeczy we wspaniałych opakowaniach przeprowadzą w lepszym przypadku nasi prawnuki, jeżeli dożyją i będą mieli jakąkolwiek infrastrukturę do wyprowadzenia czegokolwiek poza atmosferę naszej równie wspaniałej planety;
  • Grawitacja czarnej dziury jest tak duża, że nawet fotony, czyli światło nie może opuścić jej żarłocznego wnętrza, ba nawet jej żarłocznego horyzontu zdarzeń, czyli tego, co tak jakby moglibyśmy dostrzec i co tak jakby nazywamy czarną dziurą – czarne nic z okalającym je dyskiem akrecyjnym;
  • Nikomu przy zdrowych zmysłach nie przyszłoby do głowy wrzucać cokolwiek nawet bezwartościowego do czarnej dziury, mamy przecież symulacje i całą zgromadzoną wiedzę naukową, oh wait…

Czarną dziurę mamy tuż obok. I normalnie wrzucamy do niej multum najwspanialszych rzeczy pod słońcem. Codziennie.

A co poza młodzieńczymi okołomanifestami wymierzonymi w nadmierną konsumpcję?

Koronawirus, czyli działania twórcze, czyli produktywne spędzanie czasu z trochę ze starannie wysprzątanym mieszkaniem (prawdopodobnie wynajmowanym, rzadziej własnym, jeszcze rzadziej własnym niezadłużonym, prawie nigdy wystarczająco dużym) i zaliczonymi kursami z programowania i social media marketingu (cały kurs przed 10 rano, przebranżowijmy się, żeby nie musieć wychodzić z domu już nigdy) w tle.

Pandemia gdzieś tam za na szybko i nieudolnie przywróconymi granicami, stan epidemii gdzieś tutaj i ten pan bez maseczki tuż za oknem. Pan bez maseczki idzie normalnym krokiem pana w maseczce, tudzież kogoś, kto nie ma zamiaru przyjmować mandatu. Pan bez maseczki potem nie zostanie wpuszczony do autobusu, zostanie na przystanku razem ze swoimi żalami i ewidentnym brakiem „zatulonych ust i nosa maseczką, chustką czy częścią odzieży”. Pan definitywnie nie jest w tym sam, nie mam mu tego za złe. Pod swoim trochę zadłużonym blokiem (należącym do naprawdę mocno zadłużonej spółdzielni mieszkaniowej gdzieś na obrzeżach miasta, w którym się zarabia, a nie mieszka) palę szlugi z przemytu, ewidentnie bez maseczki, ewidentnie bez strachu, że ktoś mnie zarazi albo zabiję czyjąś babcię. Ze strachem i wyrzutami sumienia, że zamiast palić wychyliwszy się przez okno narażam czyjąś babcię mam do czynienia już w mieszkaniu, strach towarzyszy mi prawie cały czas. Zwłaszcza gdy zamiast oglądać kolejny odcinek poprawnego politycznie serialu na Netflixie zaczynam się zastanawiać. Np. o pracy, o ew. szparagach zbieranych na polach kogoś bardziej przedsiębiorczego ode mnie. Półżartem, półserio zaś bardziej obawiam się nierównej walki z rzeszami „młodych i zdolnych”, którzy swoje studia pokończyli mając 22 i już zdążyli obrosnąć w rekomendacje, certyfikaty, szkolenia, praktyki, staże, wyróżnienia i pierwsze premie, a potem prace potracili, bo cięcia, redukcje, optymalizacje (etat dobrze się nadaje do optymalizacji, tak samo jak podatki) i „wiesz, jaka jest sytuacja, jesteśmy w kontakcie, jak tylko sytuacja się poprawi – dzwonię do Ciebie”. Właśnie walki z kimś takim, kogo wyrzucili z pracy jednocześnie obiecując „bycie w kontakcie”, obawiam się najbardziej.

Dwudziesty jakiś tam kwietnia, etapy odmrażania. Etap pierwszy mamy już za sobą: parki, skwery i inne niezabetonowane pod wspaniałe i wygodne deweloperskie osiedle tereny zielone zostają ponownie otwarte ku powszechnej uciesze wszystkich, ceniących sobie sport, przewietrzanie się (czy czasownik „przewietrzać się” już na stale zagnieździł się w polskim języku akt prawnych?) i wyprowadzenie psów bez chęci sprzątania po tychże. W sumie Ci sprzątający po psach też się ucieszyli, a z nimi i ja. Wracając: etap pierwszy mamy już za sobą, następne etapy powrotu do nowej normalności wkrótce. Jest 2 czerwca, wciąż czekamy.

Drugi, trzeci, czwarty i prawdopodobnie ileś jeszcze powolnych kroków wprost z zamrażarki. Jakiś czas wcześniej do zamrażarki wjechała ustawa zakazująca aborcję w przypadku ciężkich wad płodu bądź niezdolności płodu do samodzielnego funkcjonowania poza… gubię polskie słowo, powiedzmy, że poza matką. W sumie wymiana pasuje wszystkim oprócz Kai Godek i hierarchów KK. Antyseksulnoedukacyjny (nie mylić z antyaborcyjnym) wóz fundacji Kai Godek zostanie skutecznie zablokowany przez samochody gdzieś na Stokłosach, blokujący kierowca nawet nie dostał mandatu, wszyscy się ucieszyli. Wiadomo, kto niespecjalnie. I tak, wiadomo, że mówię z punktu swojej wygodnej banieczki kreatywnych i progresywnych, jakkolwiek niespójnie brzmi owo określenie.

Maseczki. Maseczki zasłaniają usta i nos, żeby nie zarazić kogoś jak ma się wirusa i na odwrót – żeby nie zarazić się samemu jak wirusa się nie ma. Maseczki także służą do noszenia ich na brodzie, bo duszno, niewygodnie i cały czas spełza na tę brodę jeśli żujesz gumę. Maseczkę można nosić na jednym uchu, żeby gliny się nie przypierdoliły, że jej nie ma. Przepisy klarownie mówią, że maseczką bądź częścią ubrania zasłaniamy usta i nos, nie zaś wieszmay je na jednym uchu za pomocą gumki recepturki, trzeba sprawdzić czy ktoś już dostał mandat za noszenie maseczek na brodzie, uchu czy tylko zasłaniając usta. Sprawdziłem: prawdopodobnie nikt, ale kary są równie wysokie jak w przypadku całkowitego braku maseczki na twarzy. Moja okolica, czyli obrzeże miasta, w którym się zarabia, prawdopodobnie wygeneruje gigantyczne kwoty do budżetu pochodzące z samych mandatów za nieodpowiednie noszenie maseczek. I moja okolica prawdopodobnie ma to głęboko w poważaniu, nie mam jej tego za złe, wszak tam, skąd przyjechałem mimo obowiązku noszenia maseczek tylko niektórzy przestrzegają zasady, na tych noszących maseczki z reguły patrzy się podejrzliwie, czasem z niedowierzeniem i nieukrywanym zdziwieniem. Wiem o tym ze słów ludzi, którzy tam naprawdę są (wciąż nie nauczyłem się teleportować, a i tak bym potrzebował wizy, żeby potem wrócić do RP), a więc nie bierzmy tego za czystą monetę. Ludzie przecież kłamią i wyolbrzymiają, a jeszcze noszą maseczki na brodzie, bo tak jest po prostu lżej. Noszenie maseczki w sposób mandatotwórczy daje pewne poczucie powrotu do czasów sprzed. Na przykład do czasów sprzed „tego wszystkiego”, „tego burdelu”, „pandemii”, „wirusa”, „korony”, „tego skurwysyństwa”. Do czasów, kiedy wszystko było względnie normalnie, pomijając katastrofę klimatyczną, lawinowy wzrost nierówności ekonomicznych, fatalne doniesienia wprost z SORów. Do czasów, kiedy generalnie chodziło o co innego.

Jak przechowujecie maseczki? W sensie, jak je przechowujecie?  Wieszacie na wieszaku, na klamce od drzwi, macie wydzieloną maseczkową półkę w szafie? Moja ostatnio prawie odruchowo wylądowała na podłodze i właśnie wtedy zrozumiałem, że się przyzwyczaiłem i już nie będzie żadnych „czasów sprzed”.

Biegnę, pędzę, żeby zdążyć, żeby zdążyć przed 16 kwietnia. Na zegarku 22 ileś, obowiązek zasłaniania twarzy już za dwie godziny, zakaz poruszania się bez poważnej przyczyny trwa w najlepsze. Mam poważną przyczynę – idę odebrać to, co pozwoli mi zasłonić usta i noc. Maseczki dla nas trzech uszyła „matka chłopaka koleżanki mojej najlepszej przyjaciółki”, cena taka sama jak za zestaw „koszt maseczki z Internetu + koszt dostawy tejże jednej maseczki z Internetu wprost do Twoich drzwi, konsumencie”. Mieszkanie znajduje się naprzeciwko ambasady jednego z państw, którego rząd maseczki wysyła obywatelom za darmo. Pod ambasadą policjanci, nie reagują. Również nie reagują parę godzin później, kiedy wracam do domu.

Bagatelizowanie. Bagatelizowanie jest proste, po prostu pomniejszamy zagrożenie ubierając to w ładne słowa. Odtłuszczamy rzeczywisty problem, obieramy go z mięsa i dodajemy porządną ilość beztroski i uzasadnień pasujących do naszej tezy. Trochę jak z masą netto produktu, takiej piersi z kurczaka nasączonej wodą „dla wagi”. Odtłuszczonemu problemowi zamknięcia towarzyszyć będzie pytanie „A czy obostrzenia nie trwają odrobinę za długo?”. Tam za Bugiem do „odrobinę za długo” warto dodać pytanie/stwierdzenie „a czy nie chcą nas przypadkiem całkowicie wykończyć gospodarczo?”. Tu, czyli przed Bugiem, to pytanie będzie się rozbrzmiewać coraz częściej. Szczerzą się teorie spiskowe, głównymi aktorami są jednak nie masoni bądź reptilianie, lecz suwerenne państwa narodowe. Wielka szachownica wydaje się być trochę bardziej nieuporządkowaną niż zwykle. Sorry, Panie Brzeziński, świat okazał się jeszcze bardziej złożony.

Obostrzenia. Szczypią, są nieprzyjemne. Najgorzej, że się mnożą, piętrzą i ciążą. Kolejne sektory się przestawiają, rozkładając ciężar owych obostrzeń równomiernie po całym swoim kręgosłupie, kolejne branże upadają, albo alarmują o rychłym dokończeniu żywota wkrótce, w drugim kwartale, w trzecim kwartale albo w bliżej niekreślonym czasie. Obostrzenia doczekały się zniesienia. Czekamy na drugą, trzecią, czwartą falę.

Zawieszenie. Księgarnia internetowa nie wytrzymała. Byli całkiem mili, mieli nieładną witrynę, lecz przystępne ceny. Książkę odbierałem o 3 nad ranem. Goniony lękami prawie biegłem do paczkomatu. Dziś się okazało, że zlęknione zamówienie i wczesnoporanny spacer było jednym z ich ostatnich zleceń. Chyba. Nie wiem na pewno, bo się z nimi więcej nie kontaktowałem, po prostu przeczytałem maila o tym, iż zawieszają sprzedaż, nieładna strona internetowa będzie aktywna nie krócej niż do jakiegoś tam maja, a dane zakupowe będą przechowywane w chronionej bazie przez okres 5 lat. Szkoda, zwłaszcza tego, że nie wiem czy byłem ich ostatnim klientem. Jak się czuje sprzedawca, który obsługuje ostatniego klienta w swoim życiu? Sprawdziłem w czerwcu: chyba jednak ostatniego.

 

Tarcze. Na myśl od razu przychodzą tarcze drążące tunele metra, Krystyna i Maria. Tarcze drążą tunel, a urobek wykorzystują dla ich, tych tuneli, betonowania. Tarcze są kurewsko ciężkie. Fachowo się mówi, że tarcze się przebijają do czegoś, do szybu, do komory demontażowej etc. Tunele warszawskiego metra drąży cztery tarczy. Naszą zamrożoną gospodarkę zaś tylko trzy. Po ogłoszeniu drugiej prawie uwierzyłem, że rząd jednak odejdzie od neoliberalnego schematu „zaciskajmy pasa, a potem i tak wszystkim skapnie”, czy jak tam to szło. Tarcza 3.0 jednak przywróciła mi wiarę w to, że niektóre schematy postępowania, jak np. całkowity brak szacunku do prawa pracy, są ukorzenione o wiele mocniej niż komuś mogłoby się wydawać.

 

Nagłówki. Najczęsciej pesymistyczne, jeszcze częściej po prostu clickbaitowe. Przykłady? „Po pandemii będziemy wyglądać gorzej. Modowy ekspert wyjaśnia”. Dziwnie, że  nie „[ZOBACZ JAK]”. Gospodarkę czeka zapaść, młodych czeka wieczne tyranie na śmieciówkach i ogólna niepewność. Największy spadek po 89. 98. 08. 15 roku. Gospodarka odbiła od dna. Najgorsze dopiero przed nami. Muszą mieć jakąś „szajtan-machinę” produkującą te nagłówki albo stażystkę, albo algorytm.

Słowo na W, czyli wybory. Kopertowe, korespondencyjne, zagrożone, zakażone, przesądzone i przełożone, a raczej przekładane. Nie mam czynnego czy biernego prawa wyborczego w tym kraju. Mogę tylko obserwować. Próbuję nie wdawać się w dyskusje, bo i tak będę zaszachowany argumentem „zajmij się wyborami tam u was”. Lepiej bym napisał o memach czy zbiórkach na gaszenie pożarów i odzież ochronną dla lekarzy. Albo o rapowaniu dla służby zdrowia, akurat rapowanie było najśmieszniejsze. Wracam do tego wątku w czerwcu: wybory się nie odbyły, bo nie było możliwości oddania głosu na któregokolwiek z kandydatów. Śmieję się.

Bać się poruszać. 23:47, przystanek Wiatraczna tuż przed rondem o tej samej nazwie, następny przystanek – również Wiatraczna, tym razem za rondem. Czasem odległość między tymi przystankami szybciej pokonuje się na piechotę, gdyż autobus albo przepuszcza pieszych na przejściu bez świateł, albo stoi na światłach tuż za owym przejściem. Czekam na autobus, oby zdążyć przed północą, wraz z dniem () marca w życie wchodzą restrykcje. Wtedy naprawdę myślałem, że punkt dwunasta wszyscy się pozjeżdżają, żeby karać mnie upomnieniami i wielotysięcznymi mandatami naraz. Epidemia już szaleje, u nas liczba zakażonych nie przekracza 100. Bagatelizujemy, ciągle bagatelizujemy, restauracje już pracują tylko na wynos, ale wciąż udajemy, że nie ma czego się bać. Oby zdążyć do domu, bo po północy świat się zawali, dziś świętowaliśmy na zgiełkach prawa do zgromadzeń i poruszania się we troje, dziś jeszcze nikt się nie zamartwiał nad liczbą miejsc siedzących w autobusach. Dziś jeszcze są otwarte parki, skwery, plaże i lasy, ale w sklepach już nie ma kaszy i makaronu. Półżartem półserio poprosiłem ją kupić mi paczkę kaszy gryczanej, bo „może za niedługo będzie tylko na kartki”. Kaszę dostałem w foliowej torebce, nie miałem jej tego za złe, za półtora tygodnia foliowe torebki i rękawiczki będą obowiązkowym elementem każdego dyskontu. Ekologię zawieszono, odkaź ręce, załóż rękawiczki i szybko zrób zakupy – na swoją kolej czeka masa ludzi ustawionych w kolejce, w sklepie przebywać może 3 razy tyle osób co kas. Wracam do tego wątku: w sumie wszyscy mają wyjebane na kasy, odległości, nikt nie pilnuje czy założyłeś rękawiczki. Świat wrócił do normalności.

Jak życzyć wszystkiego najlepszego i nie wspomnieć o pandemii? Życzenia urodzinowe nigdy nie były takie proste. I takie banalne. Szczęście, zdrowie, dużo zdrowia, dużo stabilnej pracy, bez cięć, redukcji, przestoju, upadłości i skreślenia z KRS. Można jeszcze życzyć nie popadać w panikę, nie bać się, bo wszystko będzie dobrze, trzeba tylko przeczekać, jak się przeczekiwało przeto od 1991 roku.

Rozmowy o upadaniu. Więcej niż kwarantanna mnie interesuje załamanie gospodarcze. Dachujący Fiat Uno na wyboistej drodze załamujących się sieci dostaw, malejących dochodów ludności, obniżonych wpływów z tytułu podatków CIT i PIT do budżetu. Deficyt, sekwestr budżetu (nie tu, a tam), rosnące bezrobocie (do 15% tu, do nie wiemy ilu tam), zadłużanie się dla jedzenia (było i tu i tam, odwracaliśmy wzrok), eksmisje, windykacje, rzeszy włażących na konta komorników, odpowiedzialność karnoskarbowa, Krajowy Rejestr Długów. I wśród tego wszystkiego my. Ona mówi, że na to sobie nie zasłużyliśmy. Wtóruje jej, tak naprawdę jestem innego zdania.

Upadanie. Rok 1991. Tam świat dopiero się tworzył, wyłaniał się z chaosu, z pyłu, z braku pieniędzy i pracy, z braku konstytucji i własnej waluty, ze zniszczonych więzi gospodarczych niegdyś przeszywających jedno wielkie imperium. Świat się rodził z handlu bimbrem. Młody chłopak na rowerze z bidonem gorzały przemierza las, na skróty z jednej wsi o kozackim rodowodzie do drugiej. We wsi o kozackim rodowodzie mieszka jego babcia. Babcia nie ma zielonego pojęcia, że wnuk zamiast spędzać czas z okolicznymi dzieciakami rozprowadza bimber. Ojciec młodego chłopaka też nie wie, a przynajmniej udaje, że nie wie, wciąż zajmuje jakieś tam stanowisko w nowo narodzonych kolejach państwowych i nie chce problemów. O chłopaku, rowerze i bidonie z gorzałą zaś wie jedna dziewczyna. Razem z siostrą mieszka u babci, bo jej matka nie sprostała wyzwaniu, ojciec również, jak i większość rodziny.  Za kilka lat młody chłopak z roweru przesiądzie się do tira, będzie woził zieleninę z południa tego nowego państwa do jego środkowej części. Dziewczyna ze wsi ożeni się z chłopakiem, z powrotem przeprowadzi się do miasta, zamieszka w bloku i będzie pracowała jako sprzątaczka w szpitalu, w którym niebawem urodzi mnie. Ja zaś napiszę o upadaniu.

Powrót do upadania. Czerwiec, rok 2020, świat już nie jest mierzony w metrach kwadratowych na osobę. Szkoda, Polska ma w sobie więcej kwadratów niż ludzi, granice jednak pozostają zamknięte, wystarczająco zbagatelizowaliśmy zagrożenie, a zatem możemy jechać na wakacje. Jeżeli nas wpuszczą. A jak nie wpuszczą to zainterweniuję ambasada i tak wpuszczą. Galerie handlowe nie upadły, ustawiamy się w nich w długie kolejki po kręcone lody, jest gorąco, szalejemy, klimatyzację wyłączono, tu wewnątrz jest niesamowicie duszno, ścisk, grawitacja jest tak silna, że powoli stapiamy się w jedną czarną masę, w czeluściach ginie nawet światło, jak we wnętrznościach czarnej dziury. Multum wspaniałych rzeczy we wspaniałym opakowaniu topi się jak kręcone lody w promieniach żarzącego słońca.

WARSZAWO MOJA WARSZAWO | festiwal o byciu razem

WARSZAWO MOJA WARSZAWO | festiwal o byciu razem

zobacz dokumentację edycji z roku 2024

Dowiedz się więcej