quAA’r-qu-qu-QuAa’rr’-qI-qI-QuiAa’r’r’


Dźwiękowa przynależność i płazie prawo do oddychania

To czas, gdy liście dopiero zaczynają się rozwijać, tworząc raczej ażurową materię niż gęstą zasłonę, co pozwala dźwiękom swobodnie przez nie przenikać. Powietrze stoi w miejscu; dźwiękom nie grozi ucieczka wraz z podmuchem wiatru. Suchy szum otoczenia drapie i napiera na granice Zakola Wawerskiego. Basowy pomruk i ryk miasta trzymają mokradło w żelaznym, dźwiękowym uścisku, przenikają je na wskroś, nie pozwalając ani na sekundę zapomnieć o pędzie metropolii.

Mój słuch wyostrza się na każdy wysoki, powtarzalny dźwięk. Gdzie podziało się to ciche, drewniane klok-klok, po którym z głębin, niesione przez wodę, w odpowiedzi nadchodziło puste gru-gru? Grzebiuszka ziemna (Pelobates fuscus) — której natura poskąpiła rezonatorów, a więc i donośnego głosu — zniknie stąd zapewne wraz z wysychaniem zbiornika, figurującego w inwentaryzacji jako „basen 19”. Takie nazwy jak „basen 19” nic mi nie mówią, dopóki nie staną się wyobrażonymi miejscami płaziego exodusu.

Stąpam teraz ostrożnie, zatrzymując się na dobre dziesięć minut tam, gdzie wyobrażam sobie że błękitne samce żab moczarowych (Rana arvalis), mogą być ukryte w kałużach, kanałach i zagłębieniach. W myślach widzę, jak wynurzają się nad taflę tylko po to, by zaintonować chór przytłumionego wrzenia wody lub odległego szczekania psów. Nieważne, jak długo czekam ani jak powoli obracam głowę (z doświadczenia wiem, że pełen obrót trwający krócej niż pół minuty potrafi przepłoszyć je z powrotem pod wodę) — nic do mnie nie dociera.

qu-qu-A-A-A-A—qrUqrU-A-A-A-qr-qr-A——A———A—qrUqru.

Nagle czuję skurcz ekscytacji w żołądku i z tyłu gardła; trwa to jednak ułamek sekundy. Błyskawicznie pojmuję, że ten znajomy, rytmiczny, gumowy pisk to jedynie przelatujące nad głową gęsi, a nie ropuchy szare (Bufo bufo) w swojej miłosnej pieśni quAA’r-qu-qu-QuAa’rr’-qI-qI-QuiAa’r’r’.

Krążę dalej, w głodnym nasłuchiwaniu; rozpaczliwie pragnę chwycić choćby niejednoznaczny, ale niosący nadzieję znak ich obecności. Wkrótce staje się nim każdy liść, który pod odpowiednim kątem chwyta światło. Próbuję przywołać żaby i ropuchy samą siłą woli — usiłuję powołać je do istnienia słuchaniem.

Czy ta ukryta, wilgotna i zdziczała nisza pośród zwartej zabudowy nie jest idealnym azylem dla miejskich żab i ropuch? To jeden z ostatnich fragmentów dawnej, rozległej doliny zalewowej Wisły, niegdyś sezonowo podtapianej wodami roztopowymi i desczowymi. Wiele obszarów tych 150 hektarów pozostaje zaskakująco mokrych, nawet gdy okolica zdążyła już wyschnąć na wiór, a rowy stały się bardziej błotniste niż płynące. Północna część to torfowisko porośnięte olsem, sprawiające wrażenie dzikiego ekosystemu, odległego od miejskiej tkanki.

Jednak interpretacja tego miejsca poprzez audiosferę jest zupełnie inna niż jego wizualny odbiór. Gdy przychodzimy tu z nowymi gośćmi, często uderza ich przykry dysonans poznawczy między codziennym tłem dźwiękowym miasta a wrażeniem wizualnym, które do niego „nie pasuje”: bezkresem trzcinowisk, powalonymi, gnijącymi topolami, smukłymi turzycami kładącymi się w lśniących, zielonych falach.

Badania przeprowadzone w 2009 roku przez dr Joannę Mazgajską z PAN zidentyfikowały ten ekosystem jako kluczowy dla przetrwania płazów w aglomeracji warszawskiej. Badaczka odnotowała obecność sześciu gatunków, w tym liczne populacje ropuch szarych (Bufo bufo). Wskazała również na występowanie grzebiuszki ziemnej (Pelobates fuscus) jako istotne w skali miasta i zwróciła uwagę, że północna część Zakola wydaje się ważnym schronieniem dla kurczącej się warszawskiej populacji tzw. „żab brunatnych” (Rana arvalis i Rana temporaria).

Wracając tu wielokrotnie w ciągu ostatnich pięciu lat, słyszymy już tylko samotny rechot żaby śmieszki (Pelophylax ridibundus), przebijający się przez szum autostrady i odgłosy osiedla. Co więcej — głos ten nie dobiega z serca Zakola, lecz z konkretnego punktu na obrzeżach, z terenu zalanych wykopów inwestycyjnych — śladu po nieudanych planach zabudowy mokradeł. Badaczka nie opisuje tej populacji — być może ten „więcej-niż-ludzki” dom jeszcze wtedy nie istniał, albo zwyczajnie umknął uwadze naukowczyni.

Tymczasem inne siedliska wskazane w tamtych badaniach — rowy, stawy i jezioro — dziś nie wydają się już gościć płazów. Audiosferę tej przestrzeni wypełniają obecnie rozmowy wędkarzy-hobbystów i hałas samochodów mieszający się z szelestem trzcin.

Wszystko, co robię, to słucham łakomie i słucham życzeniowo, goniąc dźwięki z przeszłości. Co to właściwie znaczy: usłyszeć, że kogoś nie ma? Jakie to uczucie — słuchać nieobecności? Moje uszy wciąż się nie poddają: próbują się wyciągnąć, rozszerzyć, obrócić — może zdołam wyhodować dodatkową parę? Wciąż trzymają się nadziei, że dźwięki tam są, tylko jakoś omijają mój ograniczony aparat słuchowy.

Trwanie w nieustannym oczekiwaniu — na bezdechu, w ostrym skupieniu, z napiętymi ramionami i kończynami, w zastygłej pozie — wcale nie sprzyja dostrajaniu się. Zamienia mnie w kamień utkany z węzłów mięśniowych i rozczarowania. Nagle poszukiwanie dźwiękowej bliskości i połączenia zaczyna przypominać akt polowania, którego jedynym celem jest schwytanie pojedynczego dźwięku poprzez wyciszenie całej reszty.

Brak dźwięku i brak gatunków to opowieść o wiele bardziej złożona niż prosta diagnoza ich obecności w środowisku. To relacja o zmieniających się warunkach życia, o migracjach gatunków, utracie siedlisk, sygnalizowaniu zaburzeń chemicznych — albo wynik czegoś, co wykracza poza naszą zdolność pojmowania i obserwacji. Czasem nie da się tego wiedzieć, ale wciąż można to poczuć.

Audiosfera ulega zmianom, odzwierciedlając przemiany w życiu istot zamieszkujących dane środowisko. Nawet ekosystemy o pewnym stopniu stabilności — także te chronione prawem — nie są zamrożone w czasie. Podążanie za dźwiękiem pozwala obserwować ich transformacje. Jest to szczególnie odkrywcze w przypadku zmian niewidocznych, ukrytych w zakamarkach rowów, na zielonych skrajach czy w głębi gleby. Pozorny rozdźwięk między obrazem, a brzmieniem Zakola nie wynika jedynie ze zderzenia dwóch porządków. To także kwestia transformacji zachodzących w różnym tempie.

Od czasu zaniku rolnictwa i ponownego zasiedlenia Zakola przez bobry, obserwujemy ewolucję w kierunku coraz większego nawodnienia i ponownego zdziczenia tego obszaru. Nasłuchiwanie go ujawnia również ciszę wymierania gatunków i narastającą presję miasta zacieśniającego się wokół mokradła — i niestety, zdaje się stanowić bardziej wiarygodną prognozę zmian.

Pieśni płazów w okresie godowym są uznawane za pełnoprawne źródło informacji w monitoringu naukowym. Amphibian Conservation Handbook podaje konkretne wytyczne dotyczące nasłuchiwania żab. Na przykład żaba trawna (Rana temporaria) charakteryzuje się krótkim, gwałtownym sezonem godowym. Obserwacje należy rozpocząć natychmiast po pierwszym ociepleniu po zimie, w słoneczne dni (przy min. temp. powietrza ok. 10°C i wody min. 7°C), gdy na lądzie nie ma już śniegu.

Z kolei grzebiuszki ziemnej należy szukać po długim okresie ciepła i podczas wilgotnej pogody, o zmierzchu lub w nocy. Dlatego konieczne jest przeprowadzenie przynajmniej jednej kontroli z użyciem latarek, ponieważ jej głos jest bardzo delikatny i trudny do usłyszenia. Wytyczne te można odczytywać również jako przewodnik uważnych obserwacji, skupionych na zmianach sezonowych i porach dnia, a także korzystających z różnorodnych form postrzegania. Może to prowadzić do głębszego doświadczenia ekosystemu jako całości.

Solidna warstwa oddzielająca organizm i jego delikatne wnętrzności od świata zewnętrznego u płazów ma zupełnie inne nacechowanie, gdyż ich istnienie opiera się na porowatości i przepuszczalności. Ich skóra pozostaje w głębokim dialogu z otoczeniem, a zmiany w składzie chemicznym, temperaturze czy wilgotności — nawet te drobne, pozornie niewidoczne dla nas, ludzi — są dla niej natychmiast odczuwalne.

Jako aktywny narząd oddechowy, skóra płazów jest ich głównym narzędziem rozumienia i przetwarzania bodźców ze środowiska. Wchłania tlen, który trafia bezpośrednio do naczyń krwionośnych tuż pod jej powierzchnią, stamtąd przydostaje się do reszty ciała. Wiele płazów oddycha wyłącznie przez skórę. Wyobraź sobie, że twoje ciało pokrywa gąbka, która głęboko wchłania wszystko, czego dotknie. Zanim ktokolwiek — człowiek czy nie-człowiek — w ogóle dowie się o zmianie, ty już o niej wiesz i jesteś poddana działaniu toksyn, które właśnie wniknęły wprost do twojego krwiobiegu.

Płazy zawsze CZUJĄ właściwy moment, by przenieść się w bezpieczniejsze miejsce. Nie mają pancerza, łusek, piór, futra ani włosów, ich jaja nie mają twardych skorupek — żyją w stałej wymianie płynów z wodą, zacierając granicę między pojedynczym, zwartym organizmem, a życiem wokół. Mogą nas nauczyć tak wiele o byciu połączonym ze światem.

Ponieważ są zależne od utrzymania wilgoci, by wchłaniać tlen, wydzielają śluz. W mokrym środowisku warstwa ta utrzymuje się przez kilka godzin, bo wilgoć w powietrzu kompensuje utratę wody. Gdy rezerwy wody się wyczerpią w suchym otoczeniu, skóra nie może już wymieniać gazów, co prowadzi do uduszenia, odwodnienia i śmierci.

Kilka minut może być ostatnią cyfrą na skali wrażliwości i porowatego istnienia. Skóra, która dla nas jest narzędziem dotyku, dla płazów staje się portalem komunikacji, sposobem dekodowania i rozumienia otoczenia. Mówi się, że są „kanarkiem w kopalni” dla ekosystemów — biologicznym systemem wczesnego ostrzegania, który reaguje na niebezpieczne zmiany szybciej niż inne organizmy. Ten żywy bioindykator oddaje życie w ogromnych liczbach, byśmy w końcu dostrzegli utratę i degradację nie-ludzkich schronień. Nawigując po ich szczególnym cyklu życiowym między środowiskiem wodnym, a lądowym, powinniśmy ćwiczyć naszą uważność w skali płaziej — rozciągając ją między ich kruchym oddechem, a masowym wymieraniem.

Usłyszeć tę nieobecność gatunków może również oznaczać zauważenie czy zarejestrowanie mnogości życia, które toczy się pomimo zmian — przypomnienie o wszystkim, co jeszcze nie zostało utracone. Moje ciało zaczyna podążać za dźwiękiem i rozciągać się, cichnie, rozluźnia się; szuka sposobu, by dostroić się do określonych częstotliwości, jakby kręciło gałką radia. Gdy tylko otwierają się moje uszy, oczy miękną, pory się rozszerzają, a całe ciało staje się powierzchnią rezonującą. Mogę odbierać sygnały i tony, w tym dźwięk własnego ruchu i oddechu. Myślę o słuchaniu całym ciałem — takim, jakiego doświadczają ryby czy krewetki pistoletowe — chcąc wykroczyć poza ograniczenie mojego ssaczego aparatu słuchowego.

Następnym razem usłyszę rzeczy inaczej — one się zmienią, a moja zdolność słuchania za każdym razem będzie inna. Może jutro usłyszę te wyczekiwane rechoty, może w tym roku pojawią się później, może wrócą dopiero za trzy lata. A może nie wrócą nigdy, albo zostaną usłyszane, gdy mnie już dawno nie będzie. Rzeczy dzieją się tak szybko, a czasem zajmują tak wiele czasu.

Czy potrafimy przyznać płazom prawo do oddechu? Skoro warunki niezbędne do oddychania przez skórę wyznaczają granice życia płazów, wydaje się to zasadniczym pytaniem w kontekście naszego gęstego ekosystemu miejskiego.

Prawo do oddychania jako uniwersalne, wspólne wszystkim żywym istotom — prawo, które pozwala im nie tylko podtrzymać życie, ale przeżywać je w pełni, w ich własnym trybie istnienia?

Jakie warunki są konieczne w mieście, by podtrzymać oddech różnych organizmów? Dla ludzi to powietrze, jego czystość, brak toksyn mierzony precyzyjnie przez tysiące czujników i stacji badawczych w miastach. Prawo do oddechu to także fizyczna zdolność do oddychania — zależna z kolei od sprawności i dostępności naszych systemów ochrony zdrowia.

Jakie warunki są niezbędne by płazy mogły oddychać? Określają je zarówno zależności biologiczne — takie jak czysta woda, mokre kryjówki, wilgotność — jak i sposób, w jaki my, ludzie jako decydenci, określamy prawo do oddychania i życia dla innych-niż-ludzkich mieszkańców miasta. Pierwszym krokiem do zdefiniowania tych praw jest w ogóle uznanie ich wagii i zasadności dla nie-ludzkich istot. Oznacza to dostrzeżenie i uszanowanie oddychającej, czującej, aktywnej istoty o wyjątkowych umiejętnościach i sposobie życia, ale również o tak wielu współdzielonych z ludźmi potrzebach: potrzebie bezpiecznego domu, wydania na świat potomstwa, czystego powietrza, czystej wody, ciepła, pożywienia itd.

Odmówienie czucia nie-ludziom czyni z nich obiekty, które można przesuwać, usuwać, redukować i ignorować. „Prawo do miasta” w wersji więcej-niż-ludzkiej rozszerza zakres społeczno-politycznej koncepcji tak, by uwzględniała wielogatunkową społeczność mieszkańców. Precyzuje ono prawo do miasta dla istot pozaludzkich jako: prawo dostępu do przestrzeni i zasobów, prawo do zajmowania przestrzeni oraz prawo do aktywnego uwzględniania w miejskich procesach decyzyjnych, społecznych i politycznych. Koncepcja ta pomaga zrozumieć i głęboko rozważyć potrzeby oraz interesy nie-ludzkich rezydentów w planowaniu miast. Postrzega sprawczość i opinie innych gatunków jako równie ważne, co nasze i podkreśla ich prawo do terytorium, swobodnego przemieszczania się i zaspokojenia podstawowych potrzeb.

Istnieje paradoksalna przepaść między trwającą masową eksterminacją płazów a surowym zakazem prawnym wchodzenia z nimi w interakcje czy dotykania ich, co wymaga zezwoleń Regionalnej Dyrekcji Ochrony Środowiska (RDOŚ), przyznawanych głównie specjalistom. Jednocześnie zarybianie stawów, które może skutecznie wytępić całą populację płazów w danym zbiorniku, odbywa się bez realnego nadzoru prawnego. To samo dotyczy zasypywania małych zbiorników wodnych na terenach prywatnych, jak w przypadku zniknięcia basenu numer 19, dawnego siedliska grzebiuszki na Zakolu.

Tymczasem pamięć o obecności płazów wciąż można przywołać z dziecięcych zabaw znanych niektórym z nas: łapania, dotykania, całowania żab i zabawy z kijankami. Są one wypierane nie tylko przez nieobecność płazów, ale także przez przekonanie, że interakcja z nimi jest (prawnie) niemożliwa. Nie tylko pogłębia to wrażenie dystansu i niedostępności, ale też delegalizuje spontaniczne, oddolne inicjatywy ochrony płazów, takie jak przenoszenie ich przez drogi podczas sezonowych migracji. W tym kontekście słuchanie płazów staje się dostępną, nieinwazyjną, a zarazem naukową metodą oddolnego monitoringu lub budowania sąsiedzkich relacji z tym, co więcej-niż-ludzkie. Jest ono także innym źródłem poznania, formą mapowania tego, co wymyka się rutynowemu spojrzeniu. Zmusza nas bowiem do porzucenia dyktatu wzroku i otwarcia się na głębokie doświadczenie sensoryczne — na wiedzę ucieleśnioną, która pozostawia przestrzeń dla wyobraźni i spekulacji.

Amphíbios oznacza „o podwójnym życiu” nakreślając cykl życiowy rozpostarty między dwoma siedliskami. „Podwójne” zarysowuje ląd i wodę nie jako przeciwieństwa, lecz sojuszniczki, nie dualistyczne, lecz dwoiste. Płazy są przedstawicielami dwóch światów i dwóch żyć, które istnieją równolegle i są ze sobą splecione. Stan zawieszenia między wodą, a lądem jest wpisany w samą naturę ich istnienia. Otwiera drogę do rozumienia, które wykracza poza sztywne podziały i ramy ludzkiego życia na lądzie — ku wrażliwości na to, co „pomiędzy”: na przepuszczalność, płynność i strefy styku.

Podwójne życie płazów uczy, jak wykraczać poza dychotomie utrwalone w zachodniej kulturze: podział na miasto i dzicz, człowieka i zwierzę, przeszłość i przyszłość. Płazy są dzikimi stworzeniami zamieszkującymi miasta tak samo jak my, podążającymi ścieżką ewolucyjną pierwszych kręgowców, które wypełzły z wody — a jednocześnie grupą zwierząt najszybciej znikającą z Ziemi, zwiastującą pustą przyszłość.

„Czy złożyłabyś tu jaja?” — pyta jedna z grup podczas naszej oddolnej inwentaryzacji płazów na Zakolu Wawerskim. Pytanie okazało się pomocnym punktem wyjścia przy obserwacji i ocenie siedlisk płazów. Jakie cechy czynią zbiornik i jego otoczenie potencjalnym miejscem do złożenia jaj? Jakie warunki czynią przyszłość gościnną i bezpieczną? Taka perspektywa pozwala myśleć wraz z żabami i ropuchami. Rozważać ich obecność przez pryzmat ich własnych potrzeb — tak odmiennych, a zarazem bliskich naszym. To myślenie rozpostarte między lądem, a wodą: nawigujące poprzez wilgotność, temperaturę, jakość wody, strukturę roślinności, glebę, schronienie i zagrożenia. A pod MYŚLENIEM kryje się CZUCIE, gdyż wszystkie te jakości podlegają ocenie naszych zmysłów: wnikliwej obserwacji, węchowi, dotykowi i słuchowi.

Jako ludzie i płazy spotykamy się w bardzo różnych ciałach, skalach czasowych, a nawet różnych światach. Współzamieszkiwanie wymaga próby zrozumienia innych sposobów życia. W budowaniu relacji z płazami dysponujemy szczególnym narzędziem, które wymaga codziennej, starannej pielęgnacji — jest nim sztuka dostrzegania i uważności. Tylko ćwicząc elastyczność naszej percepcji, zmiękczając spojrzenie, zwalniając krok i otwierając się z ciekawością na inne światy, możemy sprawić, by nasza wspólna historia mogła się dalej rozwijać.

Dostrzeżenie nieobecności domaga się żałoby, ale także gestów nadziei — dlatego wciąż słucham i odpowiadam, nawet jeśli nikt się nie odzywa. Zaczynam wydawać żabie odgłosy — zarówno te wyuczone, jak i te wyobrażone. Ta praktyka, początkowo będąca osobistą zabawą, stała się formą wspólnego oswajania ekologicznej niepewności. Rechoczemy i bulgoczemy, wołając płazy w ich własnym języku; mamy nadzieję je zwabić, prosimy o powrót. Będziemy to robić nawet wtedy, gdy nie wrócą — by w ten sposób przypominać o ich zniknięciu.

. Uczestniczenie w przestrzeni dźwiękowej i zajmowanie miejsca, by hałasować, śpiewać i słyszeć nasze głosy w chaotycznym rezonansie z innymi, to strefa, gdzie mogą odbywać się codzienne żałoby. Wymiana głębokiego pokrewieństwa poruszająca się jak fale dźwiękowe łaskoczące rzęski naszych komórek, przepływająca tam i z powrotem przez nasze wypełnione płynem uszy wewnętrzne.

Nieustanne wsłuchiwanie się w nieobecność to coś więcej niż tylko gromadzenie dowodów, uzupełnianie rejestrów czy kolekcjonowanie potwierdzeń. To raczej przestrzeń, w której nasze ciała z czasem stają się nośnikiem pamięci o tych zwierzętach — otwierając nas na myśl, że być może się mylimy, a losy gatunków nie są jeszcze ostatecznie przesądzone.

Codzienne żałoby mogą odbywać się poprzez uczestnictwo w sferze dźwięku i odważne zajmowanie przestrzeni, by wydawać głos, śpiewać i słyszeć się nawzajem w chaotycznym rezonansie. To wymiana w głębokiej przynależności, wibrujący jak fale dźwiękowe muskające rzęski naszych komórek, przepływające tam i z powrotem przez nasze wypełnione płynem uszy wewnętrzne.

Autorki: Grupa Zakole

WARSZAWO, MOJA WARSZAWO | 3. edycja festiwalu o byciu razem

WARSZAWO, MOJA WARSZAWO | 3. edycja festiwalu o byciu razem

14-16 listopada 2025

MARTA MALIKOWSKA
OLGA SEROVA
PAWEŁ SZAMBURSKI
JOÃO DE SOUSA
MARTA ABRAMCZYK
GANNA CHALA
ADAM STOYANOV

Dowiedz się więcej