Jak zostałam dzikiem
W 2018 roku nocowałam na obrzeżach sporego polskiego miasta. Nad ranem zobaczyłam przez okno gromadkę dzików, które w najlepsze ryły trawnik obok placu zabaw. Było zimno, na przednówku chyba nie dało się tam wykopać zbyt wiele, ale dziki wyglądały na bardzo zdeterminowane. W pewnym momencie spłoszył je jakiś pan z owczarkiem niemieckim na smyczy. Owczarek warczał z wyszczerzonymi kłami, ale to jego właściciel podniósł większy rwetes. Machał rękami i darł się na zwierzaki tak, że słyszałam go przez zamknięte okno. “GDZIE NA PLAC ZABAW, GNOJE!!!”.
Cały dzień słuchałam radia. Dyskusje wokół tego, że Beata Szydło przyznała sobie i swoim ziomkom z rządu półtora bańki nagród pieniężnych. A także o tym, że po Oceanie Spokojnym dryfuje łacha śmieci o powierzchni większej niż pięciokrotna powierzchnia Polski. Tej samej Polski, w której, jak słyszę w radiu, zaraz będzie trzeba znowu wychodzić na ulicę, bo do Sejmu ma trafić projekt ustawy “Zatrzymaj aborcję”. W dupach się poprzewracało, aborcja to nie jest tramwaj, że sobie zatrzymacie.
Następnego dnia dziki najwyraźniej wstały przede mną, zryły kawał ogródka pod oknami, przeorały też spory kawałek trawnika wokół kosza na psie odchody. A potem znowu słuchałam radia i newsy były jeszcze gorsze. Sami wiecie jak to u nas wygląda, wydaje się, że już niżej nie upadną i dalej się nie posuną, a tu kolejny zonk.
I pojawiła się myśl. “A może by tak rzucić wszystko i zostać dzikiem”?
Wyglądałoby to mniej więcej tak.
Dzień 1
Poznajemy się z początkowo nieufnie nastawionymi dzikami. Zapewniam je o swoich pokojowych zamiarach i obiecuję pomoc w rozwoju strategii zrycia wszystkich okolicznych trawników.
Dzień 2
Zasiadamy z dzikami do intensywnej pracy umysłowej. Rysujemy mapy, studiujemy topografię terenu, analizujemy zachowania mieszkańców.